TRANSKRYPCJA VIDEO
Dla tego filmu nie wygenerowano opisu.
Jak rozpoznać prawdziwą wiosnę? Zdecydowanie po tym, że w końcu wróciły ptaki i wydzierają się przecudnie od samego rana. To, że raz pada, a raz nie, najczęściej nie pada, jak jesteśmy w pracy, a gdy przychodzi weekend, możemy wyskoczyć co najwyżej do baru. Sorry, taki jest kwiecień. A może to tylko ja tak mam na tym moim pogóżu. W sumie, to jest bardzo trudne. Wracając do najprawdziwszej wiosny, można rozpoznać ją po częstotliwości mijanych motocyklistów. Lewa w górę co chwilę? Fantastycznie. Cześć wszystkim, witajcie. Niedziela będzie dla nas. Wybieram się w miejsca, w których już bywałem oraz w te, w których będę pierwszy raz, choć są całkiem niedaleko. Tym razem kolej na kolej będzie o wąskoturówkach, pałacach, zamkach, cerkwiach i miłych spotkaniach. Ruszajmy.
Z Przemyśla, czyli ze wschodu, kieruję się na zachód drogą wojewódzką nr 884. Biegnie ona po lewej stronie rzeki San, którą w moim razie nie widziałem. Na po lewej stronie rzeki San, którą w moim mieście nazywamy Zasaniem lub czasem niemiecką stroną. To pozostałość po czasach, gdy San był granicą między Sowietami a Trzecią Rzeszą. Pierwszym chciałoby się powiedzieć miasteczkiem, po drodze jest Krzywcza. Chciałoby, ale nie można, bo od wieków jest wsiął, ale za to taką lepszą gminną z wójtem i sołtysem. Najbardziej okazałem budynkiem jest tu piękna murowana cerkiew, która ma 112 lat. W którymś z poprzednich filmów opowiadałem o niej więcej. Wchodziłem też do środka. Dzisiaj jest profesjonalnie zabezpieczona, czyli zabita dechami i blachą. Może to i dobrze, że nikt nie dewastuje od wewnątrz.
Wystarczy, że nieużywana sama niszczeje. Szkoda, bo mogłaby służyć jakimś innym celom. Oczywiście nie takim jak po wojnie, gdy była jakimś tam magazynem. Nie wiem, czy tylko ja zwracam na takie rzeczy uwagę i nie mogę przejechać obok obojętnie. Tym razem Kuna Domowa nie wytrzymała starcia z szybkim kierowcą. Tuż przed babicami polecam punkt widokowy z Sanem w roli głównej. Widoki rewelacyjne. Stoi tu okazała kapliczka św. Krzysztofa, która jest patronem od wielu spraw. Widziałem tu kiedyś czarnego bociana, ale było to dawno temu i nie mam pojęcia, czy nadal gdzieś tu się pojawiają. W tym miejscu jest bardzo dużo. W tym miejscu jest bardzo dużo. W tym miejscu jest bardzo dużo. W tym miejscu jest bardzo dużo.
W tym miejscu jest bardzo dużo. Nie mam pojęcia, czy nadal gdzieś tu się pojawiają. Mam nadzieję, że nadal istnieją. Kilku z was pytało się o mojego Enfielda, jak się sprawuje i czy jest wygodny. Będzie to wyjątkowo krótka recenzja, bo co można powiedzieć o fabrycznie nowym motocyklu. Przejechałem nim prawie 4,5 tysiąca kilometrów, docierałem jak trzeba, ale na przeglądzie serwisowym związanym z gwarancją. Tak przy okazji 9 stówek nie moje. Na autostradzie nie będziemy królami prędkości. Nie słyszałem też, aby ktoś jeździł nim na jednym kole. Pali 3 litry na 100 kilometrów, za co go lubię. Jest wygodny, tyłek w długiej podróży nie boli. Ma ABS, w trysk, a przede wszystkim jest piękny. Na początku wspomniałem o miłym spotkaniu.
Dołączyli do mnie Robert i Maciek, którzy mieszkają ze sobą po sąsiedzku w okolicach Rzeszowa. Dobry sąsiad to podstawa. Jak się okazało, mój szaro-czarny Royal Enfield rzuca się w oczy z daleka. Nie powiem, ich motocykle zrobiły na mnie wrażenie. Gdybym tak wygrał w Totka, to kto wie, w moim garażu zmieściłby się na pewno jeszcze jeden. Pogadaliśmy chwilę o naszej pasji, o sprzęcie i o tym, że do twierdzy przamyśl, moim zdaniem, warto się wybrać. Wspomniałem, że zaglądnę w miejsca, w których już byłem. Zamek w Dubiecku odwiedziłem z kamerką chyba dwa lata temu, więc powiem teraz o nim krótko, zwłaszcza, że szykuje się koncert na trawie, a przede mną jeszcze parę miejsc. Zamek ten jest teraz zankiem tylko z nazwy.
To raczej luksusowy hotel i restauracja. Podają tu smaczną kawę i nalewki, ale ten drugi napidek nie dla kierowców. Zamek był kiedyś siedzibą dwóch największych awanturników, Stanisława Stadnickiego i Jerzego Krasickiego. Podczas ostatniego remontu pałacu w piwnicy zamkowej odkryto metrową warstwę ludzkich kości. Podejrzewa się, że są to ofiary rozrabiaki Jerzego Krasickiego. Stanisław Stadnicki został zapamiętany jako awanturnik i słynny warchą, nazywany diabłem łańcuckim. W końcu sam stracił głowę i to dosłownie. Tak głosi legenda. To miejsce znane jest wielu osobom w okolicy i to nawet tej dalszej z powodu karczmy pod Semaforem. Karczma powstała dobrych parę lat temu, a może już paręnaście lat temu, bezpośrednio przy torach kolejki wąskotorowej z Przeworska do Dynowa.
Wewnątrz na ścianach pełno jest stuletnich map kolejowych, litografii, zabytkowych kart pocztowych z najbliższych okolic i całe mnóstwo innych artefaktów. Jakość placków ziemniaczanych zachwalałem już kiedyś, ale tym razem będzie wyłącznie o wąskotorówce. Na pobliskim budynku dworca możemy dostrzec jeszcze napis Bachusz. Budynek stał się czyimś domem, ale za to, że liwny przystanek z dużym napisem wygląda znakomicie i jest fotogeniczny. Rok temu w wagonie pasażerskim zajadałem tutejsze specjały, ale teraz można go oglądać jedynie z zewnątrz. Wyjątkowa lokomotywa, być może obecnie jedyna taka na świecie, służyła do odśnieżania torów podczas srogich zim, których kiedyś na Podkarpaciu nie brakowało. Wtedy, że te ponad dwumetrowe zaspy nie były czymś niesamowitym.
Pomysł powstania i eksploatacji tej kolei zrodził się w głowach hrabiów z Cypiora z Łopuszki Wielkiej i Skrzyńskiego z Bachuża w okresie cesarstwa austrowęgierskiego, głównie dzięki burakom. Książę Lubomirski rozpoczął budowę cukrowni w Przeworsku i potrzebował dostarczania do niej dużych ilości surowca, czyli buraków cukrowych. Wtedy przewożono też wszelakie płody rolne, drewno, żwier i kamienie. Działo się wtedy, a parowozy kursowały codziennie. Podróż w tamtych czasach ze stacji A do stacji B, czyli Przeworsk, dynów trwało około dwóch godzin, a według rozkładu przejazdu kolejki przysłowiowo regulowano zegarki. Dopiero później Polska kolej udowodniła, że kursowanie pociągów może mijać się z czasem. Przy wyjeździe z Dynowa na rądzie trzeba odbić w stronę obwodnicy i wtedy dotrzemy do Dworca, który ma teraz lokatorów podobnie jak ten w Bachurzu.
Dworzec w Dynowie jest wciąż w górę, a w górę w dół jest wschodni. Wtedy w górę jest wschodni, a w górę jest w dół. Wtedy w górę jest w dół. Wtedy w dół jest w dół. Wtedy w dół jest w dół. Wtedy w dół jest w dół. Wtedy w dół jest w dół. Wtedy w dół jest w dół. Dworzec w Dynowie jest stacją końcową wspomnianej kolejki kursującej tu z Przeworska i został oddany do użytku wraz z linią kolejową w 1904 roku. Mimo wąskiego toru koszty były spore. W jednym czasie oddano do użytku okazałą stację i parowozownię obsługującą trzy lokomotywy. Na fotografiach krążących w sieci możemy zobaczyć na jednym z torów monoczarny parowóz PX-48.
Niestety parowóz gdzieś zniknął i mam nadzieję, że ktoś przywraca mu drugie życie. W zamian możemy podziwiać mocno zrujnowany wagon pasażerski oraz czerwoną spalinową lokomotywę z tajemniczą skrzynią na materiały wybuchowe. Zestaw ten na pociąg pancerny nie wygląda, więc musiał służyć do innych celów. Muszę się przyznać, że nigdy nie jechałem wąskotorówką na tej trasie. Nie byłem też w tym miejscu. Ponoć w jedną stronę to całkiem fajna atrakcja, ale gdy zostawimy samochód na przykład w Przeworsku i będziemy zmuszeni pokonać tą trasę tam i z powrotem, to podróż taka dłuży się niczym tydzień koleju transsyberyjską. To wersja moich znajomych. Muszę w końcu sam spróbować. W każdym razie dam znać i opowiem czy warto.
Dobrą wiadomością jest wymiana torów i torowiska na nowe. Świeże podkłady i równe tory łatwo zauważyć. Być może wpłynie to na prędkość podróży i ocenienie dla regionu tej zabytkowej, kolejowej, wąskiej, żelaznej drogi. Trafiłem tu dzięki podpowiedzi pewnej tablicy stojącej w Bachurzu. Tablica z napisem Dolina Sanu ustawiona przez Związek Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego. W powiecie i okolicy warto zobaczyć to i tamto. Na miejscu może okazać się, że właśnie to to teren prywatny, który w tej chwili jest w stanie zbierać się z powietrza. W tym miejscu jest to miejsce, gdzie można się odwiedzić, gdzie można się odwiedzić, gdzie można się odwiedzić.
Na miejscu może okazać się, że właśnie to to teren prywatny, zamknięty na kłódkę i jeśli masz ochotę, to zerknij przez płot. No to podchodzę do płota i zerkam. Gdyby nie sprzęt latający, niewiele udałoby się obejrzeć. No dobrze, coś o historii. Najstarsze wzmianki owsi Nozdrzec sięgają XV wieku, gdy wieś była własnością rodu wapowskich Herbu Nieczuja. Po zamku Nieczujów nie ma śladu, ale za to stoi ten pałac, odbudowany równo 180 lat temu dla galicyjskiego posła Ludwika Skrzyńskiego. Ludzie powiadają, że pałac zaprojektowany został prawdopodobnie przez Aleksandra Fredre i rzeczywiście to jest informacja w 50% prawdziwa, ponieważ rzeczywiście zaprojektował go Fredro, tyle że nie Aleksander, a jego brat Severin, architekt, amator, oficer napoleoński i oczywiście ziemianin.
Podczas I wojny światowej pałac został zniszczony, a wnętrze spalone. Wtedy odbudowano go znacznie w uproszczonej formie. Po kolejnej wojnie w pałacu urządzono magazyn nawozów sztucznych. Tak zresztą skończyło wiele szlacheckich posiadłości. Dzisiaj jest w rękach prywatnych, cokolwiek to znaczy. W każdym razie zamknięty na cztery spusty. Teren prywatny, jestem wzbroniony. Opuszczam Nozdrzec, choć chciałem powiedzieć wyjeżdżam z Noszczca, ale po paru próbach poddałem się. W każdym razie wracam w stronę Dynowa, przekraczam San, skręcam w prawo i kierując się w górę rzeki, jadę w stronę Starej Birczy. Po prawej rzeka San polawię i ruiny zamku w Dąbrówce Starzeńskiej.
To co tu zostało to pozostałość powarownej rezydencji z drugiej połowy XVI wieku, choć o samej wsi wspomina dokument niewiele młodszy niż wielka bitwa pod Grunwaldem. Wtedy właścicielami tych ziem byli Kimitowie, później przechodziła z jednych rąk szlacheckich w kolejne. Dziedzicami posiadłości byli Stadnicy, a potem kolejno Czartoryscy i Ogińscy. W tym zamku zamieszkał Stanisław Stadnicki, syn słynnego awanturnika, również Stanisława, zwanego Diabłem, o którym wspominałem w Dubiecku. Ten młodszy Stanisław to też było niezłe Diablątko, podobnie jak ojciec prowadził wojny z sąsiadami i wszyscy mieli go serdecznie dość. Ponad 230 lat temu wieś kupił Piotr Starzeński, a jego spadkobiercy zamieszkiwali posiadłość aż do 1945. Tego roku zabudowania zostały wysadzone przez oddział UPA. Wrócę parę lat wcześniej do czasów Powstania Styczniowego.
Rodzina Starzeńskich dowiodła wtedy swojego patriotyzmu. August Starzeński ukrył na zamku w Dąbrówce przywódców Powstania Mariana Langiiewicza i Ludwika Mierosławskiego. Gdy Dodynowa nadciągnęła carska pogoń, zorganizował Powstańcom ucieczkę. Raczej nie polecam wchodzić do wnętrza tego, co po zamku zostało, choć sam nie mogłem się oprzeć, bo lubię zaglądać w takie zakamarki. W każdym razie uważajcie. Gdyby nie niedziela dałoby się przejechać trasę Nozdrzec-Dąbrówka-Starzeńska przekraczając San przeprawą promową, jedną z ostatnich czynnych na tej rzece. Kiedyś promów pływało więcej, ale ich kursowanie zależało od kaprysów przyrody. Woda zaniska, nurt zbyt wartki, spływający lód, kry lub nieczeźwy przewodnik. Wtedy nie pływały. Takie to romantyczne czasy pamiętam. Na koniec zostawiłem sobie małą wspinaczkę.
Motocykl zaparkowałem na dole, a ja z całym dobytkiem, czyli kurtką, kaskiem, sprzętem, fotą i kilogramami, które zostały mi po świętach, i to chyba obu, powoli zdobywam w z górze dębnik. Nie zakładałem baz pośrednich, ale tlenu trochę mi brakowało. Na jego szczycie stoi cerkiew wniebowstąpienia pańskiego w Uluczu. Do niedawna uważana była za najstarszą drewnianą cerkiew w Polsce. W tym roku miałaby 513 lat, ale badania dendrologiczne wykazały, że cerkiew powstała w roku 1659. Warto dodać, że zbudowano ją wyłącznie z użyciem siekier i toporów. Piły chyba nie były popularne. Według miejscowej legendy, a ja lubię legendy, cerkiew miała powstać u stóp Wzgórza. Zwiedziono tu materiały budowlane, lecz następnego dnia zniknęły.
Odnaleziono je na szczycie Wzgórza i z trudem zwiedziono na dół. Sytuacja powtórzyła się po raz drugi i trzeci. Wtedy uznano to za znak z nieba i cerkiew zbudowano tam, gdzie w cudowne sposób trafiły materiały. Drzwi cerkwi były oczywiście zamknięte. W pobliżu tej wiekowej świątyni zachowało się kilka starych kamiennych nagrobków. Na krawędzi wypłaszczenia odnaleźć można resztki muru obronnego. isten W miejscu tej murowanej kaplicy planowano zbudować pierwotnie cerkiew. Tak głosi legenda. To miał być koniec, żadnego zwiedzania więcej, bo zrobiło się późno, a do domu kawał drogi. W promieniach zachodzącego słońca, w niewielkiej odległości od centrum wsi, w otoczeniu drzew, ukazał mi się wzniesiony prawie 120 lat temu neogotycki kościół, a właściwie kaplice grobowa trzcińskich, ostatnich właścicieli Wołodzi.
Zrobiłem parę zdjęć i w drogę. Teraz może nie gnałem, ale jechałem przed siebie mając oczy szeroko otwarte. Wieczorem zwierzaki ruszają na łowy i wyżerkę i lubią przy tym niespodziewanie wyskoczyć na drogę. Nie chciałbym mieć jakiegoś nasumieniu, ani spotkać się z jakimś twarzą w mordkę, albo w co innego. Dziękuję za wspólną podróż wzdłuż Sanu i po Pogórze Dynowskim. W sumie było to 150 km i kilka miejsc, w których nie byłem, oraz kilka, które odwiedziłem ponownie. Jak zwykle czekam na Wasze komentarze, wsparcie kciukiem i bardzo za nie dziękuję. Miło mi, że zaglądacie do mnie tak często, a gdy słyszę, że korzystacie z moich podpowiedzi, mam ochotę na kolejne podróże. Za subskrypcję również wielkie dzięki.
Pozdrawiam i polecam się na przyszłość. Grzegorz z Nadsanu. Napisy stworzone przez społeczność Amara. org.
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.