TRANSKRYPCJA VIDEO
Dla tego filmu nie wygenerowano opisu.
Partnerem odcinka jest sklep hobbyware. pl, to w sumie nasz sklep jest. Zapraszamy! Program zawiera treści nieodpowiednie dla dzieci oraz kontrowersyjne skróty myślowe. Jeśli więc jest to dla Ciebie poważny problem, zrezygnuj z dalszego oglądania. Chociaż pewnie będziesz żałować. Kojarzycie na pewno te żarty, że klatka schodowa to wynalazek radzieckiego naukowca nazwiskiem Schodow. Albo że ściankę działową wymyślił radziecki naukowiec działow i tak dalej. Dzisiaj pokażemy Wam, że w Związku Radzieckim realia były jeszcze bardziej abstrakcyjne niż żarty. Przy czym oczywiście zdecydowanie bardziej brutalne. Opowiemy Wam o naukowcach, którzy jak najbardziej istnieli. Przy czym byli takimi kretynami, że to się po prostu w palę nie mieści. Ale niestety znakomicie trafili w czas i miejsce.
Bo w Związku Radzieckim, żeby zostać najważniejszym profesorem w państwie, wcale nie trzeba było umieć dobrze czytać i pisać. Trzeba też było mieć dowodów na swoje postrzelone teorie. Tak długo, jak podobały się one Stalinowi i były zgodne z duchem komunizmu, to były one uznawane za oficjalną państwową naukową doktrynę. A że przy okazji w konsekwencji ginęły miliony ludzi czasem. No to cóż, to też jest najwyraźniej wpisane już w naturę tego ustroju. Poznajcie czerwonych debili. Czas na nowy odcinek historii bez cenzury. Trzymajmy się podstawowych zasad dobrego wychowania i zacznijmy od kobiety. Od Olgi Lepieszyńskiej, jednej z ulubienic Stalina, która stworzyła teorię, swojego czasu nazywaną nawet doktryną.
Zgodnie z którą założenie, że komórka żywa bierze się od innej komórki żywej, to jest reakcjonistyczne pierdzielenie i każdy kto tak twierdzi jest w błędzie. I najlepiej byłoby się go pozbyć, bo przeciwstawia się naukom Marksa i Jengelsa. No dobra Pani Olgo, ale w takim razie skąd biorą się żywe komórki? Otóż Lepieszyńska uważała, że życie robi się samo z materii nieożywionej, na co przykładem miało być jajko. Bo przecież z jajka, w którym jest żółtko, w pewnym momencie wykluwa się mały kurczaczek, który nijak nie przypomina dorosłej kury. Co musiało według twórczyni tej śmiałej teorii oznaczać, że żółtko, które według niej było materią nieożywioną, w pewnym momencie, w odpowiednich warunkach po prostu zamienia się w kurczaczka. Ale to nie wszystko.
Bo materia nieożywiona, którą mogło być oczywiście nie tylko żółtko, miała według tej teorii potencjał na przekształcenie się w dowolną żywą rzecz. Czaicie to? Kolejnym krokiem było w związku z tym opanowanie sposobu przekształcania materii nieożywionej, w co nam się w zasadzie tylko spodoba, tylko że tak daleko Olga już się nie zapędziła, bo jeszcze by musiała jakieś dowody przedstawić. Toteż ograniczyła się do teorii, której swojego czasu przyklaskiwało wielu radzieckich naukowców, co oni byli nienormalni. Przeciwnie, wielu z nich to byli naprawdę ogarnięci ludzie, przy czym. . . Lepiej siedzieć cicho, za to na wolności. Olga, z uwagi na jej teorię, która idealnie pasowała do linii partii, że wszystko może stać się wszystkim, była pod protekcją Stalina. I to już od lat trzydziestych.
Każdy naukowiec, który ośmieliłby się ją skrytykować, liczyć się musiał z tym, że w najlepszym wypadku zostanie wyrzucony z roboty, a najczęściej kończyło się to wysłaniem na placówkę badawczą, konkretnie do łagru, gdzie taki naukowiec indywidualnie mógł prowadzić badania nad tym, czy przeżyje, czy nie. Jednej tylko osobie przez długie lata uchodziło krytykowanie Olgi i nie chodzi wcale o Stalina, bo on jej nie krytykował. Mam na myśli jej męża, który gdy słyszał, jak żona przechwala się pozycją w świecie radzieckiej nauki i odkryciami, miał potem dyskretnie mówić jej rozmówcy, nie słuchaj jej, ona niczego w nauce nie wymyśliła, mówi tylko straszne głupoty.
Kiedy jednak Stalin kopnął w kalendarz, głosy krytyki stały się coraz częstsze, a momentem przełomowym było posiedzenie leningradzkich histologów i embryologów w 1954 roku, kiedy to otwarcie i dość ordynarnie wyśmiano wszystkich, którzy kiedykolwiek popierali tę głupią babę, oraz oczywiście samą głupią babę, choć trzeba przyznać, że Lepieszyńska nie przejmowała się krytyką, szła w zaparte i tworzyła kolejne odważne teorie. W wieku 84 lat ogłosiła, że odkryła antidotum na starzenie się, co prawda tylko czerwonych krwinek, ale to i tak więcej niż osiągnęli w tej kwestii inni naukowcy, więc niech hejterzy skleją mordy. Niestety dla niej krytycy nie planowali milczeć, zwłaszcza po tym, jak uraczyła naukowy światek szczegółami.
Otóż według niej tym cudownym antidotum miał być węglan sodu, dosyć pospolity minerał, który faktycznie nie najgorzej sprawdza się przy produkcji szkła i papieru, no ale już bez przesady pani Olgo z tymi czerwonymi krwinkami. Ta jednak szła w zaparte. Mało tego, po jakimś czasie odświeżyła swoją teorię, uznając, ogłaszając publicznie, że już nawet soda kuchenna dosypana do kąpieli znacząco wydłuża życie. I znowu się wszyscy śmiali, a że Stalin już od jakiegoś czasu nie żył, bo najwyraźniej nie dosypywał sobie sody kuchennej do kąpieli, to nie miał jej kto bronić. Niemniej jednak fakt, że radziecka propaganda przez całe dekady ukazywała Olgę jako naukowe objawienie sprawił, że mnóstwo ludzi nadal jej wierzyło.
Zresztą do dziś w Rosji jest dość powszechne przekonanie, że faktycznie kąpiel w wodzie z dosypaną sodą kuchenną zdecydowanie przedłuża życie. Co więcej, to pompowanie teorii lepieszyńskiej o tym, że materia ożywiona bierze się z nieożywionej, najpewniej mnóstwo osób utwierdziło w przekonaniu, liczącym sobie zresztą całe wieki, że myszy rodzą się, czy też robią się, z kurzu czy odpadków. To jest o tyle śmieszne, co przerażające, bo do dziś są ludzie, którzy są co do tego przekonani i absolutnie nie przypadkiem w większości są to ludzie starsi wychowani jeszcze w czasach właśnie wychwalania przez propagandę naukowych teorii lepieszyńskiej. Czy Olga była największą gwiazdą radzieckiej pseudonauki? Zdecydowanie nie.
Na to miano najmocniej zapracował sobie pan Trofim Łysenko, do którego swojego czasu przylgnęło sporo ciekawych określeń, jak choćby bosonogi profesor, czy narodowy akademik schłopskiej chaty. Jednak zanim przejdziemy do tego, jak to się stało, że państwowe media tak go zaczęły nazywać, to szybko streśćmy sobie jego teorię, dzięki której, co by nie mówić, przeszedł do historii. Ta teoria była generalnie rozwinięciem doktryny lepieszyńskiej, rozwinięciem twórczym i oczywiście nie popartym żadnymi dowodami.
Otóż pan Łysenko uważał, że to nawet nie tak, że organizmy żywe są w stanie przystosować się do warunków środowiskowych, tylko wręcz dzięki zmianie warunków organizm żywy jest w stanie zamienić się w totalnie inny gatunek, czyli na przykład jak będziemy karmić ptaka tak jak gada, to po jakimś czasie zamieni się w zupełnie inne zwierzę. Łysenko uważał, że dziedziczenie, generalnie geny, to jest bujda. Jedynym, co się liczy, jest otoczenie.
Podczas swojego wystąpienia na jednej z licznych konferencji naukowych, na których swojego czasu brylował, Trofim opowiadał jednocześnie przerażonym i zażenowanym naukowcom choćby o eksperymencie, który oczywiście nigdy nie miał miejsca, aczkolwiek o eksperymencie, który miała przeprowadzić jego asystentka i polegał on niby na tym, że przez 5 lat nie pozwalała ona zakwitnąć główce kapusty, odpowiednio regulując temperaturę w pomieszczeniu, co miało doprowadzić do kompletnego rozchuśtania dziedziczenia. Co by to nie znaczyło, panie Trofimie? Pewnego jednak dnia asystentka przegrzmociła znienacka chłodem i wtedy, jak kapusta wydała nasiona, to okazało się, że to nasiona nie tylko tej konkretnej odmiany, ale wszystkich znanych odmian kapusty. I miał być to dowód na to, że jak się organizm żywy odpowiednio przymusi, to da nam to, czego oczekujemy.
Czy to roślina, czy zwierzę, czy więzień w katowni NKWD. Tego ostatniego przykładu oczywiście nie wymienił. Choć to akurat byłaby prawda. Jak gość o tak szalonych poglądach, których niczym nie udowodnił, w pewnym momencie stał się gwiazdą państwowej nauki, urodził się w chłopskiej rodzinie, więc za pan brat był od najmłodszych lat z uprawą i hodową i w zasadzie w tym momencie wypadałoby go pochwalić, że chciał się rozwijać, a nie prowadzić gospodarstwo na chłopski rozum, co niestety po pewnym czasie miał robić i to na potężną skalę. Ale wcześniej, w 1916 roku złożył papiery do Szkoły Rolnictwa i Sadownictwa w Humaniu. Dostał się? Nie.
Poległ na egzaminie Sprawa Bożego, czyli z takiej jakby religii, ale niestety dla świata niebawem doszło do szeroko zakrojonych zmian światopoglądowo-politycznych, powszechnie znanych jako dorwanie się bolszewików do władzy, a że nie było im po drodze z religią, to tego typu przedmioty poleciały z programu nauczania i w tej sytuacji za drugim razem Trophim już bez problemu się dostał. Trophim nie był może wybitnym uczniem, ale nie sprawiał problemów wychowawczych w nowej, czerwonej rzeczywistości, w związku z czym nie przeszkadzano mu w karierze, a nawet mu ją ułatwiano.
Na dalszą naukę wysłano go do Kijowa, gdzie otrzymał bardzo ważne zadanie, bo w ramach projektu zwiększania wydajności na plantacjach cebuli miał wybrać najlepsze sztuki do dalszej uprawy i spaprał to niesamowicie, jednak nie został wyrzucony, tylko przeniesiono go do ekipy zajmującej się burakami, najpewniej na mniej istotne stanowisko. Studia jednak ukończył w 1925 roku, a że sprawa z cebulami najwyraźniej nie nabruździła mu jakoś przesadnie w papierach, to go potem wysłano do Azerbejdżanu. Czemu? Bo radziecki naukowcy, do których Trofim dołączył, chcieli sprawdzić, czy w tamtejszym sprzyjającym klimacie, bo Azerbejdżan był wtedy w granicach Związku Radzieckiego, można rośliny bobowate wysiewać na jesień tak, żeby wzeszły wczesną wiosną.
Jako że to nie Trofim stał na czele tego projektu, to w dużej mierze dlatego zakończył się on sukcesem, jednak Łysenko wysnuł z tego wszystkiego bardzo złe wnioski. Uznał, że skoro bobowate można przymusić przez zimę, żeby wcześniej wzeszły, to znaczy, że to samo można zrobić z każdą inną rośliną, w tym z pszenicą. I w związku z tym można jej roczne plony zwiększyć nawet trzykrotnie. Sama idea zresztą nie była mocno oderwana od rzeczywistości, bo o hartowaniu ziareń już od dawna pisali naukowcy na zachodzie. Jednak Łysenko podszedł do tego z charakterystyczną sowiecką ignorancją. To nie tak, że się nie starał.
Skrupulatnie liczył mroźne i słoneczne dni, podczas których temperatura oddziaływała na nasiona, a potem nawet wyprowadził z tych obserwacji wzór na jarowizację, czyli kiedy trzeba siać, żeby nasiona wzrastające w zimnie dały lepsze plony. Sęk w tym, że choć się starał, znowu poszło mu fatalnie, a obliczenia miały się nijak do rzeczywistości. Owe badania Łysenki były zresztą jego jedyną naukową próbą udowodnienia eksperymentalnie jego podejrzeń. Nie myślcie jednak, że chłop zdecydował się wtedy zmienić branżę. Nie, nic z tych rzeczy. Postanowił wyeliminować czynnik, który go ograniczał. Od 1928 roku pomijał konieczność pozyskania naukowych dowodów, parafrazując słuta na kosmitów. Po co testować, jak być może działa? Jakie może? Na bank działa? Głupia metoda głupiego człowieka.
Niestety czasem bywa tak, że głupi. Ma szczęście. Fart Łysenki polegał na tym, że pewnego dnia spotkał jedną z wszystkich radzieckiej propagandy, którą oczarował swoimi teoriami i pewnością siebie. Towarzysz propagandysta uznał, że Trophima i jego tezy trzeba koniecznie wypromować. Okej, może gość nie jest profesorem, nie ma żadnych uznanych publikacji, w ogóle nie ma jakichś imponujących osiągnięć. Żadnych w zasadzie osiągnięć nie ma, aczkolwiek to niekoniecznie musi być wada, bo przecież jest pełen pasji, a to, że jest spoza skostniałego naukowego środowiska, sprawić może, że na niektóre kwestie spojrzy w inny, świeży, odkrywczy sposób.
Wiecie kto po pewnym czasie wyszedł z podobnego założenia? Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u, który biorąc na trenera kadry Jerzego Brzęczka uznał, że okej, może chłop faktycznie nie ma jakiegoś imponującego doświadczenia, ale za to ma ogień w oczach, świetny charakter i chęć do pracy. W obu przypadkach tragedia była jedynie kwestią czasu. Niedługo po tym spotkaniu z Towarzyszem od propagandy ukazał się w Prawdzie, czyli największej radzieckiej gazecie, artykuł o Łysęce, w którym nazwano go bosonogim profesorem, choć oczywiście Trophimowi do tytułu profesora było tak blisko jak z Pskovado w Włady Wostoku, ale to nie miało żadnego znaczenia, ponieważ pseudonaukowiec szybko stał się gigantycznym celebrytą.
Zaczeli go zapraszać na spotkania różni lokalni dygnitarze, ale to nie było aż tak niebezpieczne jak to, że partia zaczęła bosonogiego profesora wpychać na salony. Łysenko występował na konferencjach naukowych, na których przedstawiał wyniki swoich no nie, badań nie, bo badań już przecież nie robił. Przedstawiał wyniki przemyśleń, które zakładał, że są prawdziwe. A co na to prawdziwi naukowcy? Część tych niesamowitych odkryć w ogóle ich nie dziwiła, bo o wychładzaniu ziaren słyszeli już dawno, tylko że wiedzieli o tym dużo więcej niż bosonogi. Natomiast jeśli chodzi o dziwne teorie i te rzekome eksperymenty, to po prostu tego w większości nie krytykowali, bo wiedzieli z czym się to wiąże.
Wiedzieli z czym wiąże się krytykowanie kogoś, kogo aktualnie władza ubóstwia i ta powściągliwość w krytyce najpewniej uratowała całkiem sporo karier, tym bardziej, że gwiazda czerwona, gwiazda Łysenki dopiero wschodziła. Bo wiecie, to nie tak, że radzieccy dziennikarze nie mogli pisać o czym tylko chcieli. Mogli tak długo, jak było to z korzyścią dla partii. Wielu tych pismaków znakomicie to rozumiało i bardzo szybko zorientowali się, że wychwalanie tej nowej gwiazdy radzieckiej nauki to jest ekspresowy sposób na zyskanie poklasku. To też zaczęło się pojawiać naprawdę sporo artykułów ku chwale Łysenki, opisujących jego nowatorskie, przełomowe metody. Nie było co prawda na potwierdzenie ich żadnych dowodów, ale kto to sprawdzi.
Na przykład pojawił się taki artykuł, w którym wychwalano metodę wysiewania wymyśloną przez Łysenkę i jakby na jej potwierdzenie była taka opowieść, że Łysenko wysłał swojemu ojcu zahartowane nasiona i ojciec wysiał je zgodnie z poleceniami swojego genialnego syna naukowca i faktycznie zebrał potem trzykrotnie większe plony. Oczywiście nigdy coś takiego się nie wydarzyło, ale to nie miało znaczenia, bo czytało się to wspaniale. Było tam wszystko. Wyższość radzieckiej nauki, motyw chłopskiej rodziny i jeszcze perspektywa świetnej przyszłości dla wszystkich. No cudo. Nie ma się więc co dziwić, że zwykli ludzie oszaleli na punkcie bosonogiego profesora, a prawdziwi profesorowie musieli go tolerować, chociaż pewnie telepałuj ich coraz mocniej, bo pozycja Łysenki rosła jak ta jego wymyślona pszenica.
Trophim stał się chociażby członkiem prestiżowej wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych im. Lenina, a to wszystko bez żadnego egzaminu, bez żadnej ważnej publikacji. Inaczej, bez żadnej ważnej publikacji naukowej, bo coś tam chłop jednak publikował. Pisał pseudonaukowe bzdety, a te były później publikowane bezkrytycznie przez gazety. Jego wejście do naukowej elity można więc porównać do sytuacji, jakby ktoś został inżynierem wyścigowym w teamie Formuły 1, ale wyłącznie na podstawie niepopartych w niczym teorii oraz postów publikowanych na facebookowej grupie BMW Club Grudziądz. Łysenko jednak się kompletnie nie przejmował chłodnymi spojrzeniami, które pewnie nie raz prawdziwi naukowcy rzucali mu spodełba. Naukowcy, którzy w odróżnieniu od niego faktycznie wiedzieli, o czym mówią.
Łysenko cały czas był przekonany i głosił bardzo pewnie te swoje teorie, że w zasadzie w rolnictwie można osiągnąć wszystko, jeżeli tylko odpowiednio ogarnie się warunki środowiskowe. Wreszcie przyszedł moment, kiedy jego śmiałe wynurzenia usłyszał sam Stalin. I co, kazał go od razu rozstrzelać? Niestety nie. Miał to miejsce na drugim zjeździe kołchoźników-przodowników, w trakcie którego m. in. w obecności Stalina trofim wygłosił referat o szkodnikach i kłakach w nauce oraz walce klas na froncie jarowizacji. W pewnym momencie Stalin wstał i głośno pochwalił prelegenta. Nie było w tej części świata lepszej trampoliny dla kariery.
Co tam trampoliny? Katapulty! Od tego momentu Łysenko nabrał jeszcze większej pewności siebie, a wiedząc, że jest kryty przez Czerwonego Cara rozpoczął wręcz wojnę ze swoimi naukowymi przeciwnikami. Zaczął pozbywać się ludzi, którzy zajmowali się od lat biologią, genetyką, podczas gdy on sam do końca życia ledwo czytał i pisał. Tak jest, Łysenko był pół-analfabetą, ale niestety przyszło mu żyć w czasoprzestrzeni, gdzie to nie był problem, to nie była przeszkoda dla zrobienia kariery naukowej. Wtedy ważniejsze od wiedzy i etyki były poprawność polityczna i donosy. Przy pomocy tych ostatnich Łysenko postanowił dokonać w świecie nauki czystek, tak jak jego duchowy opiekun dokonał czystek choćby w szeregach Armii Czerwonej.
Podwładni Łysenki, bo oczywiście stały już wtedy na czele całego zespołu badawczego, zajmowali się w dużym stopniu właśnie pisaniem donosów do służb na naukowców, którzy mieli czelność się z nim nie zgadzać. I w efekcie tego w latach 35-39 tysiące naukowców straciło pracę, a setki trafiły do więzień, w tym pewien Polak. Jakub Parnas, absolutnie wybitny chemik pracujący w ZSRR. Parnas był szanowany na całym świecie, również w Związku Radzieckim, do momentu, gdy postanowił wbrew obowiązującym trendom pojechać po Łysence jak po Burejs Succe. W jednym z branżowych wystąpień stwierdził nie tylko, że wbrew temu, co twierdzi TROFIM geny istnieją, a genetyka jest kluczem do rozwiązania wielu problemów, lecz także, co najważniejsze, że Łysenko jest debilem.
Wkrótce potem został aresztowany i następnego dnia, a wydług niektórych źródeł, to nawet jeszcze tego samego, zmarł w areszcie. Albo zmarł. Prawdy się nie dowiemy, ale mam pewne podejrzenia. Gdy naukowi przeciwnicy TROFIM-a trafiali za kraty albo pod ziemię, on sam święcił triumfy. W 1948 roku w Związku Radzieckim oficjalnie odrzucono wszystkie naukowe teorie bazujące na dziedziczeniu, na genach, a Łysenkizm stał się oficjalną państwową nauką. To wszystko bardzo ośmielało TROFIM-a, żeby publikować kolejne naprawdę śmiałe teorie, a ukoronowaniem tego wszystkiego było obalenie przez niego teorii Darwina. Zdaniem gwiazdy radzieckiej nauki to absolutnie nie tak, że w naturalnym środowisku organizmy żywe ze sobą konkurują. Nie, nie, nie. One współpracują.
Co oczywiście zupełnie przypadkiem perfekcyjnie wpisywało się w założenia teoretyczne komunizmu. A zatem wynika z tego, że komunizm jest naturalny, a natura komunistyczna. Nie było opcji, żeby władza nie przyklasnęła tak niesamowitym rewelacjom. I nie mówimy tu już wyłącznie o Związku Radzieckim, bo zaczęto niesamowite teorie Łysenki nie tylko wychwalać, ale i co gorsza wprowadzać też w innych komunistycznych państwach, co miało niebawem dać efekt w postaci długo wyczekiwanego dowodu na taką szeroką skalę, że wszystko co Łysenko twierdzi to jest absolutna prawda, to jest absolutny przełom. No i kurna, głupio wyszło, bo wprowadzenie rozwiązań Łysenki dość potężnie przyczyniło się do wielkiej klęski głodu w Chinach, w wyniku której zmarło od 15 do nawet 50 milionów ludzi.
W innych państwach nie było aż takiego pomoru, ale wszędzie na czele ze Związkiem Radzieckim, gdzie wprowadzono w miejsce nowoczesnych albo chociaż tradycyjnych metod te teorie Łysenki, no to plony były tam zdecydowanie niższe. Wielokrotnie niższe i to nie tylko w jednym sezonie, nie nie nie nie, za każdym razem. Co gorsza autorytet Łysenki przeżył Stalina i to dość potężniej, bo dopiero w 62 roku niewielka grupka naukowców znalazła w sobie na tyle dużo odwagi, żeby te wszystkie bzdety nazwać pseudo nauką, a takie na szeroką skalę hejtowanie Łysenki zaczęło się dopiero 3 lata później. Od tej pory zaczęto ponownie próbować wprowadzać nowoczesne metody do tamtejszego rolnictwa.
A sam Łysenko oczywiście nie poniósł żadnych poważnych konsekwencji tego, że w wyniku wprowadzania jego niczym niepotwierdzonych teorii zmarły miliony ludzi. Jedyną karą było odsunięcie na margines najpierw przez naukowców, a potem nawet przez partię i to do tego stopnia, że jak zmarł w 76 roku i jego rodzina zwróciła się do partii z prośbą o pogrzeb z honorami tego wielkiego naukowca, to nawet nie doczekała się odpowiedzi. Żeby było jasne, nie wszyscy naukowcy to idioci. Mamy nadzieję, że nikt tego odcinka w ten sposób nie zrozumiał, ale warto dla pewności uściślić.
Tak samo jak zdecydowanie warto powiedzieć sobie szczerze, że nawet w takiej grupie społecznej znajdą się idioci, ignoranci, karierowicze, którzy odpowiednio wsparci przez system porobią niesamowite kariery, a przy okazji zaszkodzą milionom ludzi nawet. Ale podobnie jest z politykami, wojskowymi, dziennikarzami, a i my sami często nie jesteśmy dużo lepsi, bo bezkrytycznie często łykamy to, czym karmią nas media. Całą książkę można by było napisać o tym, że ludzie to idioci. I wiecie co? Jest taka książka. Historia bez cenzury 7. Ludzie to idioci. Znajdziecie tutaj nie tylko jeszcze więcej postrzelonych pomysłów naukowców, ale też opisy mniej lub bardziej tajnych stowarzyszeń, największe kłamstwa w dziejach, najgłupsze teorie spiskowe.
Generalnie niedawno publikowaliśmy na kanale film ze spisem treści, więc sobie obczajcie. Jeżeli mieliście już kiedyś książkę historii bez cenzury w rękach, no to mniej więcej wiecie czego się spodziewać, a jeżeli z jakiegoś powodu nie, no to tak w skrócie znajdziecie tutaj potężnie poszerzone treści z odcinków, ale też masę zupełnie nowych treści, a to wszystko napisane z wielkim poczuciem humoru, ale tam gdzie trzeba również z szacunkiem. Kiedy premiera? Oficjalnie 26 kwietnia, natomiast już teraz możecie składać w naszym sklepie zamówienia przedsprzedażowe i wtedy będziecie mieć gwarancję, że dostaniecie książkę jako pierwsi i że będzie to książka z autografem autora, czyli moim i tylko książki HBC kupione w naszym sklepie, czyli na hobbywear. pl są z moim autografem.
Link do zakupu znajdziecie w opisie naszego filmu. Wbijajcie śmiało, naprawdę bardzo się ekscytujemy, aż nas telepie z ekscytacji. Mamy nadzieję, że Was też, chociaż trochę. Miłego czytania i widzimy się niedługo. .
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.